poniedziałek, 3 października 2016

Śnisz na jawie, kochana!



Chryste Panie! Jak ja nienawidzę tego miasta.
Maksymilian, znany też w niektórych kręgach jako „Mama“, mężczyzna ledwo po czterdziestce w eleganckim i bardzo kobiecym żakiecie i dopasowanej spódnicy sięgającej kolan, włóczył się po mieście już dobre dwie godziny. Pożałował, że kiedy miał okazję to nie skręcił w boczną uliczkę i nie wrócił do swojego klubu dla transwestytów i innych przebierańców. Te nowe szpilki naprawdę dały mu nieźle popalić. Inną sprawą są też te ohydne krzywe chodniki, gdzie zamiast iść z gracją godnej niejednej kobiety, wlókł się jak jakiś paralityk.
Lubił wieczorne spacery, ale na tym zadupiu to prawdziwa z najprawdziwszych tortur. Już sobie wyobrażał jak komicznie teraz to wygląda.
Byle przetrwać drogę do klubu. Sam nie wiedział, dlaczego wybrał znacznie dłuższą trasę. Może potrzebował chwili tylko dla siebie i swoich myśli?
Nie.To zdecydowanie nie to. Miał jakieś dziwne przeczucie, że coś się dzisiaj wydarzy. To przeczucie jakoś go rzadko myliło. Sam nazywał to dumnie kobiecą intuicją. Nikt mu przecież tego nie mógł zabronić. Na samą myśl o tym jak ta intuicja nie raz ratowała mu życie, na przykład kiedy mało brakowało gdy nie została z niego mokra plama na chodniku tuż pod jego całkiem własnym przybytkiem uciech wszelakich.
Dzisiaj też coś się wydarzy, aż się to czuło w kościach.
Mama przystanął na chwilę by rozejrzeć się po okolicy, w tym swoim zamyśleniu przegapił kolejny skrót, który przybliżał go do jego przytulnego domu.
- No,no.
Był przed obskurnym budynkiem, który samym wyglądem odstraszał każdego konserwatora a co do dopiero potencjalnego lokatora. Mieszkań do wynajęcia było tu co najmniej siedem. W tym domu mieszkała Penny, a raczej ta dziewczyna zabunkrowała się tam.
Mama rozumiał jak zabójcza potrafi być tęsknota, sam przez to przeszedł kiedy jego ukochana żona, która akceptowała to jakim jest człowiekiem, a po prawie piętnastu latach zażądała rozwodu. A potem w mgnieniu oka spakowała swoje rzeczy i zniknęła. On sam rzucił się w wir zajęć i jakoś się z tego otrząsnął, ale Penny odrobinę przesadza. Ta dziewucha powinna wreszcie wziąć się w garść. Jest młoda, powinna nareszcie zacząć żyć swoim życiem.
Dopiero co wyzwoliła się od rodziny, która pod względem mentalnym była cholernie toksyczna.
Mężczyzna potrząsnął energicznie głową, tak, że jego wręcz idealne loki opadły luźno na plecy. Nie czas o tym wszystkim myśleć od początku.
W kieszeni bardzo drogiego żakietu zawibrował telefon oklejony mnóstwem błyszczących koralików.
Mama zmarszczył wyregulowane dziś rano brwi. Prawie zapomniał o tym, że ma to coś ze sobą. Nie przepadał za telefonami, były dosłownie wszędzie i posiadały je także dzieci, jeszcze jakby dorzucić do tego coraz to nowsze bajery oferowane przez producentów, to właściwie telefony już nie nadawały się do normalnych rozmów, raczej przypominały małe komputery, w które każdy teraz wlepiał wzrok i nawet nie patrzył przed siebie, licząc na to, że każdy będzie ustępował mu drogi. Bezsens totalny.
Maksymilian „Mama“ wydobył aparat z kieszonki i zerknął na rażący oczy wyświetlacz. Wiadomość sms od nieznanego numeru.
-Co tym razem, do cholery?
Treść wiadomości ograniczała się jedynie do zaledwie dwóch liter.
„Yo“
Głupi żart. Albo ktoś się pomylił. Postanowił zignorować tego smsa i schował znienawidzony cud techniki, ruszył przed siebie wprost do budynku, który aż prosił się o wyburzenie.
Za chwilę przyszła kolejna wiadomość. Ten sam numer i ta sama krótka treść
-Żarty się się skończyły dupku.
Mama stał już na frontowych schodach i z błyskawiczną szybkością odpisał.
-Gadaj czego chcesz. - warknął do telefonu.
6544...
Coś mu mówił ten numer telefonu, możliwe, że ktoś z jego rozległej grupy znajomych go używał.
Telefon zawibrował po raz kolejny
- Noż do kurwy nędzy.
Kolejny rzut oka na wyświetlacz.
"Zero"

Penny śniła.
Odpłynęła gdzieś, czuła ciepło słońca, delikatny wiatr rozwiewał jej splątane włosy. Odetchnęła głęboko. Pomyślała, że znalazła się w jakimś innym wymiarze. Z dala od szarego i zaniedbanego miasta, w którym dotychczas żyła.
Miłe miejsce, chociaż widziane jak przez mgłę.
Za chwilę znów siedziała na parapecie okna w swojej sypialni. Stopy wyrzucone na zewnętrzną część budynku dotykały trzymającego się na słowo honoru tynku. Było jej strasznie zimno i padał rzęsisty deszcz.
Dziewczyna chcąc nie chcąc zastanawiała się jak to jest spaść na sam dół jak krople tego deszczu.
-Co się dzieje do cholery!!!
Wrzasnęła co sił w płucach. Jej głos odbił się głuchym echem, jak od jakieś niewidzialnej dla niej bariery. Skąd u niej ten myśli, kiedyś już zwalczyła ten pomysł. Nie chciała się spaść w dół,
 ale odczuwała jakąś dziwną pokusę by to właśnie zrobić. Jakby ten skok miałby przynieść jej jakąś ulgę.
Chciała krzyknąć jeszcze raz. Nie udało się. Zamiast tego zakołysała się, tak jakby zaraz miała zeskoczyć z huśtawki.
Poczuła jak po policzkach ciekną jej łzy, a ona nie mogła nad tym zapanować. Dokładnie tak, nie panowała nad swoim ciałem. Myślała co innego, co innego chciała zrobić. Jakby ktoś odciął jej ciało od umysłu.
-Penny...
Ponownie usłyszała za sobą znajomy głos.
Powoli odwróciła głowę, zamknęła oczy jakby obawiała się tego co zobaczy już za moment.
Zero stał tam, była tego absolutnie pewna.
Bała się spojrzeć, jednocześnie chciała go zobaczyć jeszcze raz. Chociaż przez chwilkę. Bała się tego, że kiedyś o nim zapomni, tak jak zapomniała jak wyglądał jej starszy brat.
I faktycznie był tam.
Stał pod ścianą tak jak zawsze.
Nie miał na twarzy maski, szukała jej wodząc po jego postaci rozgorączkowanym wzrokiem. Nie wiedziała jego twarzy. Zawsze chciała wiedzieć jak wygląda jej przyjaciel. Nie raz chciała mu ją zerwać z twarzy albo zdjąć ją kiedy spał na kanapie zwinięty w kłębek jak kot.
Przyjaciel wyciągnął do niej rękę, chciał by z nim poszła. Zawahała się. Chciałaby zejść z tego przeklętego parapetu.
Odwróciła się, chociaż planowała zrobić coś zupełnie innego. Uśmiechała się.
Niebezpiecznie przesunęła się bliżej krawędzi. Była szczęśliwa.
Poczuła tylko szarpnięcie i znowu zagłębiła się w ciemności.
Gdy się obudziła, leżała na podłodze tam gdzie padła. Była w kuchni, ktoś się nad nią pochylał.
-Mamo...- szepnęła.
Maksymilian klęczał nad nią. Adrenalina podskoczyła mu go granic możliwości. Nigdy by nie przypuszczał, że Penny odważy się na taki krok.
Zawsze myślał, że samobójstwo nie jest w jej stylu. Będzie trzeba jej pilnować. Nie ma innej rady.
Penny oddychała ciężko. Powietrze było jakieś takie ciężkie, nie chciało płynąć do jej płuc.
-Już dobrze, wszystko w porządku, Skarbie. - Mama podniósł ją jakby nic ta dziewczyna nie ważyła. Była lekka jak piórko.
-Zero... Był tu ze mną. Wiesz?
Dziewczyna patrzyła nieprzytomnym wzrokiem. Wtuliła się słabo w ramiona Mamy.
-Nic nie mów, to tylko sen. Cały czas śniłaś, to nic takiego.
Mężczyzna ułożył ją bezpiecznie na kanapie, która zatrzeszczała lekko. Potarł obolałe ramię. Ostatni raz wyważał drzwi kiedy jego ojciec zmienił zamki w rodzinnym domu. Usiadł na brzegu kanapy i uważnie przyglądał się dziewczynie. Była bardzo słaba i upiornie blada. Co jej do cholery odbiło. Otulił ją miękkim kocem. Niech odpoczywa. Decyzja zapadła. Mama zostaje tutaj na noc. Rano porozmawiają.
Przydało by się tutaj jakieś światło.
Sięgnął do stolika i po chwili ciepłe światło rozjaśniło te ciemności egipskie. O wiele lepiej.
Penny zapadła w sen. Po kilku chwilach już nie dyszała tak ciężko jak zziajany pies.
Mama wyprostował nogi,zrzucił niewygodne buty i cisnął nimi w kąt.
Pod stolikiem do kawy kopnął w coś topornego. Sięgnął po kopnięty przedmiot.
Maska gazowa należąca do zaginionego, prawdopodobnie martwego chłopaka. Telefon, Penny i maska.
-Jesteś tu?
Zero odpowiedzi.
-Jesteś tu?
Nic.
Mama uśmiechnął się do siebie. Był wściekły. Nie wierzył w duchy ani nic w tym stylu.  Przeczucie go nie myliło. Coś się dzisiaj wydarzyło.
Czuł jednak coś jeszcze.
Ktoś patrzył. Przez cały czas ktoś patrzył.
-Jeśli tu jesteś, to wiedz, że nakopię ci do dupy. Nie obchodzi mnie czy jesteś trupem, wampirem czy duchem.
Ta dziewczyna mało nie zginęła przez ciebie.
Dokończył w myślach.
Przebiegły go dreszcze. Cholernie tutaj zimno, okno było zbyt długo otwarte i ziąb zadomowił się w mieszkaniu na dobre. Na bosaka powędrował do kuchni. Płytki, którymi wyłożona była podłoga, zamieniły się kostki lodu.
Cholerne okna.
Mama przystanął na chwilę za zasłoną. Odruchowo sięgnął po paczkę papierosów. Palił tylko w stresujących sytuacjach. A ta do takowych należała. Jak sobie przypomniał o tym jak Penny w jakimś letargu siedziała na tym parapecie i szykowała się do skoku. Wzdrygnął się na samą myśl o tym widoku. Łzy zaczęły napływać mu do oczu. Pospiesznie otarł je wierzchem dłoni rozmazując przy okazji perfekcyjny makijaż.
Spojrzał w niebo.
-Od kiedy gwiazdy mają kolor czerwony.- zamyślił się.
Co?!
Co on do kurwy nędzy gada!
Nocne niebo rozświetliła czerwona łuna i coś jak piorun przecięło nieliczne tej nocy chmury.
I było teraz dokładnie tak jak wiele miesięcy temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz