czwartek, 13 października 2016

Szukam!

Wchodząc do baru przeżyli istny szok. Wszędzie było szkło. Meble były połamane w drzazgi. -Co do cholery?- Mama po dłuższej chwili odzyskał głos.
Światło z kolorowych lamp ukazywało obraz jak po wybuchu bomby.
-Ochrona odmówiła przyjazdu. - Powiedział chłopak z papierosem w ustach, wyglądał jakby cierpiał na zaawansowaną anemię. Był chudy, bardzo blady, a jego mocno pomalowane oczy nadawały mu bardzo groteskowy wygląd.
-Zamknij bar do odwołania. Sprzątnij ten bajzel.
Mama sączył już potrójną wódkę z lodem, jeśli chodzi o alkohole tylko wódka ocalała, ale tylko trzy butelki. Penny cichutko usiadła przy barze.
-Kurwa mać!- Zaklął Maks.-Nie było mnie tylko parę godzin. Nie mogłeś wezwać Znachora i jego ludzi.
Chłopak wzruszył tylko ramionami.
-Dzwoniłem nawet po policję. Nikt nie przyjął zgłoszenia.
Mama huknął pięścią w ladę.
-To już trzeci raz w ciągu ostatniego półrocza, to bydło puści mnie z torbami.
Penny chciała coś powiedzieć, ale widząc jak Maks piorunuje ją wzrokiem, odpuściła.
Miał już dość zmartwień, a spora część z nich to jej zasługa. Musieli wiać z jej mieszkania. Było nawiedzone. Mama był tego absolutnie pewny. Trzeba zatrudnić jakiegoś speca od zjawisk paranormalnych czy w coś w tym stylu.
O czym on myśli, wiedział przecież, że póki Zero i jemu podobni się tutaj kręcą to zwykły człowiek, choćby nie wiadomo jak obryty w dziedzinie egzorcyzmów i innych tego typu bzdur, nie da rady. Bo tutaj, w tym mieście czai się coś o wiele gorszego.
Maks sam był świadkiem tego jak Zero dla zabawy opętał chłopca, który w parku publicznym skopał bezdomnego psa przy zachęcie kolegów i koleżanek ze szkoły. Wtedy Zero wyszeptał coś prawie bezgłośnie i dzieciaki zrobiły się jakieś takie dziwne. Wszystkie prócz tego chłopca zastygły w bezruchu, nie mogły krzyczeć tylko przewracały oczami.
Sam chłopak wpakował się prawie pod koła pędzącej karetki pogotowia. W ostatniej chwili Zero uwolnił go i jego grupkę ze swojego czaru.
Mimo, że Penny uwielbiała Zero, Mama wiedział, że ten chłopak jest czymś złym. Coś w nim sprawiało, że się go bał.
Kiedy Mama siedział i rozmyślał, a Penny skubała jedną z serwetek, która była przesiąknięta alkoholem, coś dziwnego zaczęło się dziać z barmanem. Zaczął kręcić głową tak, że wszystkie jego kręgi szyjne zaczęły strzelać jakby były łamane. Jego oczy przybrały dziwny nienaturalny blask, świecił.
Penny i Mama odskoczyli od lady i cofnęli się o kilka kroków. Anemiczny chłopak zawarczał groźnie i gardłowo,a z jego ust zaczęła cieknąć gęsta czerwona piana.
-Nie odchodź ode mnie, Penny.
Barman wyciągnął ręce ku Penny, zrobił krok do przodu i pod naporem jego ciała lada z lśniącego polerowanego drewna zaczęła pękać.
-Kim jesteś? - Ryknął na cały regulator Maks, nie wierzył że to się dzieje na prawdę. -Wypowiedz swoje imię!
-Jestem... - Barman zaczął dławić się pianą i zatrzymał się. - Moje imię to...
-Kim jesteś? - Teraz to Penny zażądała odpowiedzi.
-Gadaj!
Chłopak przekręcił głowę w nienaturalnej pozycji, zawarczał głośniej.
-Moje imię to...
Żarówki w lampach zaczęły pękać, jedna po drugiej, zasypując podłogę jeszcze większą ilością szkła. Zrobiło się ciemno, tylko od barmana biło jakieś nieludzkie światło.
-Krona.
Wypowiadając te słowa, chłopak ruszył ponownie przed siebie, wydając z siebie ogłuszający nie ludzki ryk.
-To ogar. - Penny była w szoku, to niemożliwe. Ogary zostały wybite albo zniewolone.
-On nadchodzi, już niedługo. Narodził się na nowo i przyjdzie. Po wszystkich.
Nim dziewczyna zdążył jakkolwiek zareagować, coś przeleciało tuż obok niej. Coś pochwyciło chłopaka za szyję i ręce.
Penny spojrzała w bok, to włosy. Włosy Maksa.
W jedynym momencie stały się dłuższe i mocne jak łańcuch. Mama unosił się kilka centymetrów nad podłogą, a jego włosy unosiły się  obok niego, płynęły w powietrzu swobodnie jakby zanurzone w wodzie.
Oczy Maksa były zupełnie białe, a on sam szeptał coś na kształt jakieś inkantacji zupełnie nie swoim głosem.
Barman szarpał się i wył jak oszalały.
-Odejdź!
Na tę komendę z ust chłopaka wypłynęło jeszcze więcej czerwonej piany, która wsiąknęła w nadłamany blat. I po chwili już nie było po niej żadnego śladu.
Mama puścił chłopaka i opadł na podłogę. Przez chwilę właściciel bar wił się jak w jakieś ekstazie, a chłopak zza baru padł jak martwy.
Penny ściskała w ręce jakiś ciężki przedmiot. Wybadała ten przedmiot drugą rękę, wyczuła coś na kształt rzeźbionej rękojeści i falowane ostrze.
Sztylet.
Tego sztyletu używał Pendragon kiedy i jego zaatakował ogar.

Katan stał przed lustrem. widział wszystko co przed momentem działo się w barze.
Jednak to prawda, pieczęci zostały złamane.
Zero zyskał już dość siły by wypuścić ogary na wolność.
One niedługo przyjdą i tutaj. Oszalałe i wygłodniałe. Pragnące zemsty.
Powstrzymaj to.
Podpowiadał mu głos w jego głowie.
-Jak?
Zabij. 

-Szukam!
Rudowłosa dziewczynka w zielonej sukience odwróciła się od stuletniego drzewa po doliczeniu do dziesięciu. Jej bracia skryli się gdzieś w tym parku.
Rozglądała się uważnie, najpierw upewniła się czy ich szkolne plecaki dalej są na swoim miejscu. Gdyby ktoś znów je im ukradł jak ten bezdomny mężczyzna kilka tygodni temu dostali by srogie lanie od obojga rodziców.
W parku byli jeszcze prócz nich tylko ludzie spacerujący z małymi dziećmi albo psami, ci ostatni świadomie łamali zakaz wprowadzania zwierząt do tego parku. Kiedyś za to można było dostać bardzo wysoki mandat do zapłacenia, a teraz nikt już nie zwracał na to uwagi, park przestał być zadbanym miejscem, gdzie z chęcią spędzałoby się czas. Nikt tutaj już nie grabił liści, nie przycinał wiosną gałęzi i nie oczyszczał fontanny, która znajdowała się w samym sercu parku, jakieś pięćdziesiąt metrów od stuletniego dębu.
Lili zrobiła kilka kroków przed siebie, bacznie rejestrowała każdy ruch. Wiatr lekko zakołysał liśćmi drzew, to nie umknęło jej uwadze.
Zajrzała w krzaki nieopodal. Nikogo. Była pewna, że znajdzie tam najmłodszego z braci, Sebę. Zawsze chował się w tym gąszczu, myślał że to jest najlepsza i najmniej przewidywalna kryjówka. Tym razem go tutaj nie było.
Lili poprawiła gęstą i nieco już za długą ognistą grzywkę. Nie lubiła tej fryzury. Ale mama się uparła, twierdziła, że Lili ma zbyt wysokie czoło i wygląda brzydko bez grzywki. Teraz czuła się brzydka z fryzurą która jej nie odpowiadała.
Odwróciła się na pięcia, usłyszała śmiech brata, Pat faktycznie śmiał się trochę jak hiena.
Chłopak siedział na jednej z niższych gałęzi dębu. Uśmiechał się od ucha do ucha. Był podobnego wzrostu co siostra, miał na twarzy masę biegów, a jego rude włosy sterczały na jego głowie jak wykrzykniki.
-Za siebie.
Klepnął jedną ręką gruby pień drzewa.
Ale dała się oszukać. Lili nigdy nie patrzyła w górę , na grube i poskręcane gałęzie.
Dziewczyna spojrzała na zegarek, robiło się późno, powinni jak najszybciej znaleźć najmłodszego i wracać do domu, obiecali przecież, że nie będą się bawić w tym parku do późna.
-Wyłaź! Już się nie bawimy!
-Wygrałem! Seba wychodź!
Pat zeskoczył z drzewa i zaczął szukać młodszego brata.
-Idź po nasze rzeczy.- Rozkazała mu siostra zanim chłopiec zdążył się oddalić.
-Dobra, dobra. Nie rządź się tak. - Lili nie usłyszała już tego ostatniego zdania. Poszła w stronę fontanny. Kiedyś była naprawdę piękna, wykuta z granitu i wspaniale rzeźbiona, jak cały ten park robiła wrażenie, jakby była z innego świata. Tylko tutaj można było się naoglądać zieleni, pobiegać pomiędzy drzewami, kiedyś były tutaj metalowe huśtawki, zniknęły jednak w ciągu jednej nocy. Ktoś je pociął i sprzedał na złom. To było już tak dawno temu.
Zza fontanny ktoś się wychyli i zaraz bardzo szybko schował.
Mam cię!
Lili podchodziła bardzo ostrożnie i starała się nie narobić hałasu, chciała zaskoczyć brata.
Wyskoczyła nagle i zamarła.
Jej braciszek wyglądał jakby spał. Przy nim siedział wychudzony mężczyzna w żelaznej masce ze skąpanymi we krwi szczękami. Tuż przy tych szczękach chudzielec trzymał oderwaną i wygryzioną do kości rękę chłopca.
-Szukam!
Zakrakał.
Krzyk dziewczynki usłyszały tylko drzewa i jej drugi brat.


poniedziałek, 10 października 2016

Wrota

- Chyba musimy pogadać.
Takie oświadczenie usłyszała Penny kiedy chwiejnym krokiem wkroczyła do jasnej kuchni.
To nie moja kuchnia, pomyślała.
Jej kuchnia była ciemna i zimna. Nic specjalnego się tam nie działo od dwóch lat. Wety właśnie straciła cały możliwy zapał do gotowania, nawet dla siebie samej.
Gdy była z Zero to zwykle zamawiali jedzenie do domu.
Pomieszczenie oświetlane było przez światło słoneczne, które było cholernie natarczywe. Ciemne zasłony zostały zdjęte i prawdopodobnie wyrzucone do kosza na śmieci, teraz zastąpione przez delikatną kremową firanę.
Mama siedział przy stole i siorbał kawę z jej najlepszej filiżanki, jedynej filiżanki, którą trzymała na specjalne okazje.
Śniadanie czekało w gotowości.
Dziewczynie na ten widok aż zaburczało w brzuchu. Zignorowała to. Nie chciała jeść.
-Niby o czym chcesz gadać?
-Coś wczoraj się stało. - Mama był zatroskany, martwił się o nią. - Wiesz o czym mówię?
Penny pokręciła głową.
-Nic się wczoraj nie wydarzyło.
Mężczyzna gwałtownie wstał i z niemałym hałasem odstwił filiżankę w błękitnym kolorze, teraz przyozdobioną czerwoną szminką.
-Gdzie są fajki?
-Chciałaś się zabić!
Mówili jednocześnie. Penny znieruchomiała. O czym ten pajac gada?
-Nie chciałam ze sobą skończyć.
Głos jej się załamał.
-Byłem świadkiem czegoś zupełnie innego, do kurwy nędzy!
Miała sen o tym, że spada. Tego była absolutnie pewna. Widziała Zero, który wyciągał do niej rękę, albo chciał ją popchnąć.
-A może ten gnój ciebie do tego zmusza.
Mama od zniknięcia Zero zrobił sie strasznie na niego cięty. Widział jak Penny cierpi. Ona bardzo chciała się z tym uporać, tęskniła za swoim towarzyszem.
Razem zawalczyli z Pendragonem, który omamił całe miasto i każdy chodzi u niech na krótkiej smyczy. Jednak mało kto zdawał sobie sprawę z tego, co Pendragon zrobił by uzyskać taką władzę. Nikt nawet by w to nie uwierzył.
-Nie rozmawiajmy teraz o tym. - Penny mówiła cicho. Była skołowana.
-Jak tam sobie chcesz, ale wrócimy do tego.
Siedzieli w ciszy przy suto zastawionym stole. Nikt nie wiedział co ma powiedzieć. Penny wracała myślami do tych swoich snów, wolałaby myśleć, że to sny zatruły jej umysł, to nie mogły być wspomnienia.
Mama rozejrzał się uważnie po kuchni. Coś przykuło jego uwagę. Nie zauważył tego wcześniej, gdy krzątał się po kuchni.
Pudełko na lodówce aż się prosiło o atencję.
Mama sięgnął po tajemniczy przedmiot. Penny nie spuszczała z niego zmęczonego i półprzytomnego wzroku.
-Masz nowe zainteresowania?
-Co?
Maks pokazał jej tablicę ouija.
Nie było jej tutaj wcześniej. Tak jak nie było wcześniej maski gazowej.

Mężczyzna w ciemnym prążkownaym garniturze stał na chodniku przed kasynem. Tego dnia było czynne dopiero po zapadnięciu zmroku.
Po tej ulicy włóczyli się nieliczni. Zazwyczaj to byli ludzie ze służb oczyszczania miasta albo niedobitki imprezowe takie jak wyuzdane panienki szukające przygód albo napruci tanim alkoholem cwaniaczkowie. Ci drudzy szukali natomiast zaczepki. Szkodniki.
Katan stał w miejscu dobrych kilka minut.
Kątem oka zauważył jak podchodzą do niego dwie panienki do towarzystwa, które ledwo trzymały się na nogach. jedna wsparta o drugą, inaczej obie by wyłożyły się na chodniku pełnego tłuczonego szkła.
-Hej, kochasiu.
Wybełkotała czarnowłosa dziewczyna i zaraz puściła oczko. Zionęła przetrawionym alkoholem, potwornie cuchnęła. One obie wyglądały tandetnie i tanio.
Katan obrzucił je tylko pełnym politowania spojrzeniem.
Obleśne suki.
-Odezwij się dupku! - Warknęła koleżanka czarnowłosej, niewysoka blondynka w błyszczących butach ze złamanymi obcasami.
Mężczyzna w garniturze wyjął dłonie z kieszeni. Nadal nosił białe rękawiczki.
-Co ty se, kurwa, myślisz? Że niby nas zignorujesz i se pójdziemy?
-Zapłać nam! - Blondynka już się nie chwiała. Włączył jej się agresor.
-Racja. Masz czas jest kurewsko cenny.- Czarnowłosa bez oporów zawtórowała agresywnej kumpeli.
Obie zaśmiały się. Myślały, że mają przed sobą frajera, która da się im oskubać z kasy. Ciągle nacinały na forsę swoich „klientów", czy to się komuś podobało czy też nie. Miały to ewidentnie w dupie.
Katan powoli odwrócił się ku dziewczynom, ich śmiech kojarzył mu się z hienami. I to takimi, które trzeba jak najszybciej zgładzić. Podniósł lewą dłoń na wysokość oczu.
Dziewczyny pomyślały, że ten wyelegantowany dupek pokaże im magiczną sztuczkę. One nie nabierają się na takie tanie sztuczki. Są luksusowymi paniami do towarzystwa i kurwa należą im się pieniądze, nawet za minutę spotkania.
Mężczyzna pstryknął tylko palcami. Pstryk.
„Luksusowe damy do towarzystwa“ rozwiały się jak para.

- Jak to się stało?
Pendragon siedział za ogromnym mahoniowym biurkiem. Otaczał go swobodnie unoszący się wokół obłok dymu. Gdy tylko o tym pomyśli, ten dym mógł kogoś zabić. Na tym to polegało. Podobało mu się to, nie musiał brudzić sobie rąk. Jednak gdy zabrakło tego gówniarza, który tę moc mu podarował, a raczej zmusił go do tego, coraz trudniej było mu kontrolować ten dym. Był z zewnątrz spokojny, ale to tylko gra pozorów. Wewnątrz aż kipiał od gniewu.
Wszystko przestało działać jak należy.
-Nie mam pojęcia.
Po drugiej stronie biurka, na wprost Pendragona stała młoda dziewczyna w czerwonej wieczorowej sukni. Jego osobista asystentka, równie śliczna co zabójcza.
-Kotku, nie mów tak do mnie. Nie znoszę tego, dobrze o tym wiesz, prawda?
Ria, bo tak nazywała się asystentka Pendragona zadrżała na ciele. Zapamiętała dobrze ostatnią nauczkę jaką dał jej szef, gdy powiedziała, że nie ma pojęcia o tym co się wydarzyło. Przez kilka tygodni przebywała w prywatnej klinice po ciężkim pobiciu. Była wtedy bliska śmierci.
-Samowolka. - Pendragon wyprostował się w fotelu obitym skórą. - Oto co się wydarzyło.
-Tak. Samowolka.
Ria powtórzyła bezmyślnie.
-Kto wypuścił te dzieciaki? Kto im pozwolił dręczyć moją przynętę?
Ton mężczyzny ze spokojniego zmienił się w warczenie.
-Wkrótce się tego dowiem.
Asystenka tym sposobem próbowała spacyfikować mierzącego ponad dwa metry wzrostu i potężnie zbudowanego mężczyznę.
Dym nad jego głową kręcił się niespokojnie jak lew w klatce, gotów rzucić się na każdego kto się mu nawinie.
-Przypomnij mi, kto wykończył też te niewinne sierotki, zanim zdążyliśmy je sprać na kwaśne jabłko. - Pendragon sięgnął po kolejne cygaro. Dzisiaj wypalił już trzy.
-Zarejestrowaliśmy obecność Katana w okolicy.
-A jemu kto pozwolił się tutaj panoszyć. Myślałem, że sobie z nimi coś wyjaśniłem, mieli się nie wtrącać, wszystko mam pod kontrolą.
Dym nagle ruszył na Rię, był swoistym wyrazem gniewu Pendragona. Zatrzymał się tuż przed jej poprawianą niejednokrotnie przez chirurga twarzą.
Dziewczyna nawet nie mrugnęła okiem, to nie pierwszy raz gdy ten obłok dymu zmierzał gwałtownie w jej stronę i zatrzymywał się tuż przed nią.
Zanim zdążyła coś powiedzieć jakiś głos w ciemnym kącie gabinetu przemówił za nią.
-Nie masz wszystkiego pod kontrolą.
Oczy Pendragona mało nie wyszły z orbit.
Katan powoli podszedł do nich poprawiając krawat.
Ria katem oka przyjrzała się mężczyźnie. Odetchnęła w duchu gdy zorientowała się, że nie ma na dłoniach tych swoich rękawiczek. Dobry znak.
Pendragon wstał.
-Czego chcesz?
-Spokojnie, to wizyta towarzyska.
W tym momencie Katan podniósł ręce i zaraz je opuścił.
-Nie panujesz nad własnym miastem.
Mówił spokojnie i to właśnie przerażało Rię.
-Pozwoliliśmy sprawować ci władzę nad tym chlewem, zostawiliśmy dym i daliśmy czas, który marnujesz.
Pendragon milczał. Spokorniał przed szczupłym facetem w eleganckim stroju, którego spokojnie mógłby rozwalić w walce na gołe pięści.
-Miałeś tylko naleźć i zwrócić nam naszą własność, która po twojej nieudanej akcji przepadła i przebywa poza naszym zasięgiem. Może jest nawet w wymiarze innym niż nasze. Żyje. To wiemy na pewno. A ty nic z tym nie zrobiłeś.
-To nie tak. - Pendragon był opieprzany przez tego cherlaka przy swojej podwładnej, jak dzieciak w podstawówce. To było nie do zniesienia.
-Milcz.
Pendragon zamilkł. Poczerwieniał tylko na twarzy zoranej bliznami.
-Nie potrafisz nawet zastawić porządnej pułapki, twoi ludzie to smarkacze, którzy robią co chcą.
-Nie kazałem im jej zabić.- Pendragon był na twarzy ni czerwony, ale już purpurowy.
-Zamilcz! Wrota wkrótce się otworzą. A ty nie będziesz potrzebny po tym czasie.

W tym samym czasie, gdy Pendragon tłumaczył się przez Katanem tablica ouija, którą znalazł przyjaciel Penny zadrżała i poleciała w powietrze.

piątek, 7 października 2016

To nie tak miało być

-Kurwa! Myślałem, że skoczy.
Beto był wyraźnie rozczarowany. Gapił się w to okno jakąś godzinę.  Szlag! Wszystko poszło nie tak jak trzeba. Ta suka miała zdechnąć na własne życzenie. To niemożliwe, żeby ktoś miał tyle, kurwa farta w życiu.  To się po prostu w głowie nie mieści. Od tygodni ją mamił obietnicami spotkania z Zero, wmówił jej, że jego pan nie żyje i nie wróci, bo nawet takie upiory jak on umierają. Ciągle nawet nocą pokazywał jej obrazy z dnia kiedy widziała go po raz ostatni. Chciał aby dobrze zapamiętała ten moment gdy zostawiła go na pastwę Pendragona i jego pupila, co za bardzo lubił bawić się nożami. Tyle pracy poszło się jebać. Beto  zacisnął pięści tak mocno,  że paznokcie poprzebijały mu skórę na dłoniach.
-Nie szalej głąbie - westchnęła En rzucając niedopałek gdzieś w kąt uliczki. - Nic nie poradzisz, więc nie ma co się nakręcać. -  Odkąd tutaj trafili nie rozstawała się z papierosami, uwielbiała zapach dymu. i te wszystkie bajki o szkodliwości tego, jak to nazywają ludzie „zabójczego nałogu".
-Mieliśmy się jej pozbyć zanim Zero się przebudzi. - jeszcze chwila a chłopak wyglądający na jakieś piętnaście może szesnaście lat zacząłby krzyczeć do swojej starszej koleżanki tym swoim piskliwym głosem.
Beto czuł jak jego twarz czerwienieje mu z tych nerwów.  Rozkaz był jasny. Ta cała Penny miała zniknąć, wszystko jedno jak. Już dość namieszała w głowie jego pana. Chłopak był totalnie wściekły, kiedy dowiedział się, że Zero przyszły następca Pendragona zwiał i zadomowił się w budynku grożącym zawalenie i w dodatku u jakieś laluni. Jego pan został uczłowieczony i a jego siła spacyfikowana.
Ale...
Ktoś na tym wszystkim stracił, ale ktoś też zyskał.
Pendragon miał okazję żeby się popisać, osiąść na laurach. Zmarnował szansę, nie zabił dezertera.  Ostateczne rozprawienie się z dużo młodszym i potężniejszym rywalem okazało się klapą. Miał go pod nosem i nie dał rady go zabić. Może aż tak bardzo nie chciał pozbywać się powodu swoich obsesji i nocnych koszmarów, bo wtedy jego życie chyba sens by jakiś straciło.
Beto śmiał się po kryjomu, kiedy ten napakowany brzydal miotał się po swoim pałacu i wyklinał Zero, tą jego lalunię, nawet tego przebierańca co sterczy teraz w tym zasranym oknie.
Nastolatek uspokoił się trochę.
-Lepiej wracajmy. - Szepnęła En.
Zadrżała z zimna. Jak to możliwe by temperatura tak drastycznie spadła? W dzień niesamowity upał, a teraz co, jesienny jakiś chłód.
- Czujesz to? - Beto też by jakiś tak zaniepokojony. Coś tu ewidentnie jest nie tak.
- Ktoś nadchodzi, prawda?
En była pewna tylko jednego. Ten ktoś zaraz tu będzie i ta noc może okazać się jeszcze gorsza niż mogłoby się wydawać jeszcze sekundy temu.
Dziewczyna rozejrzała się uważnie. Nie było wiatru, nawet lekkiego zimnego podmuchu co przenikał człowieka do szpiku kości. Na ulicy też było pusto jakby każdy już znalazł sobie kryjówkę i z  bezpiecznego miejsca może obserwować co się za chwilę wydarzy.
- Spierdalamy stąd. - Beto mówił niesamowicie cicho jak na swoje możliwości.
Głowę miał zadartą wysoko w górę, jeszcze chwila i nosem haratały niebo.
En też popatrzyła w górę.
Nocne niebo poczerwieniało. Ktoś idzie, ktoś kto dobrze się ukrywał  i teraz przyszedł po parę dzieciaków stojących w  ciemnym zaułku.
Błysk.
Kolejna gwiazda spadła tuż nad nimi.
-O kurwa...
En zdążyła tylko zamrugać oczami pokrytymi grubą warstwą makijażu, który zamiast dodawać jej powagi sprawiał, że wyglądała komicznie, czyli jak większość nastolatek w tych czasach.
Przed nimi stał młody mężczyzna w eleganckim prążkowanym garniturze. Wysoki i szczupły. Z pod opadającej na czoło grzywki  oczy ciskały w te dzieciaki prawdziwe gromy.
Teraz to dopiero mieli przekichane.
- Katan...
Beto jako pierwszy odzyskał głos.
Pstryk.
Katan pstryknął palcami w białych rękawiczkach i ta dwójka nie żyła zanim jeszcze upadła na ziemię.
-Wam już dziękujemy - Katan uśmiechnął się do siebie.
Przeglądał się jeszcze przez kilka chwil na dwa ciała które miał zamiar zostawić tutaj za sobą. Szkoda ich.
Starali się jak mogli, ale spieprzyli. Czas jest bezlitosny i szybko ucieka.
Sam teraz musi rozpocząć poszukiwania.
A ta dziewczyna... Ją można zostawić w spokoju, przynajmniej teraz.

To nie tak miało być

-Kurwa! Myślałem, że skoczy.
Beto był wyraźnie rozczarowany. Gapił się w to okno jakąś godzinę.  Szlag! Wszystko poszło nie tak jak trzeba. Ta suka miała zdechnąć na własne życzenie. To niemożliwe, żeby ktoś miał tyle, kurwa farta w życiu.  To się po prostu w głowie nie mieści. Od tygodni ją mamił obietnicami spotkania z Zero, wmówił jej, że jego pan nie żyje i nie wróci, bo nawet takie upiory jak on umierają. Ciągle nawet nocą pokazywał jej obrazy z dnia kiedy widziała go po raz ostatni. Chciał aby dobrze zapamiętała ten moment gdy zostawiła go na pastwę Pendragona i jego pupila, co za bardzo lubił bawić się nożami. Tyle pracy poszło się jebać. Beto  zacisnął pięści tak mocno,  że paznokcie poprzebijały mu skórę na dłoniach.
-Nie szalej głąbie - westchnęła En rzucając niedopałek gdzieś w kąt uliczki. - Nic nie poradzisz, więc nie ma co się nakręcać. -  Odkąd tutaj trafili nie rozstawała się z papierosami, uwielbiała zapach dymu. i te wszystkie bajki o szkodliwości tego, jak to nazywają ludzie „zabójczego nałogu".
-Mieliśmy się jej pozbyć zanim Zero się przebudzi. - jeszcze chwila a chłopak wyglądający na jakieś piętnaście może szesnaście lat zacząłby krzyczeć do swojej starszej koleżanki tym swoim piskliwym głosem.
Beto czuł jak jego twarz czerwienieje mu z tych nerwów.  Rozkaz był jasny. Ta cała Penny miała zniknąć, wszystko jedno jak. Już dość namieszała w głowie jego pana. Chłopak był totalnie wściekły, kiedy dowiedział się, że Zero przyszły następca Pendragona zwiał i zadomowił się w budynku grożącym zawalenie i w dodatku u jakieś laluni. Jego pan został uczłowieczony i a jego siła spacyfikowana.
Ale...
Ktoś na tym wszystkim stracił, ale ktoś też zyskał.
Pendragon miał okazję żeby się popisać, osiąść na laurach. Zmarnował szansę, nie zabił dezertera.  Ostateczne rozprawienie się z dużo młodszym i potężniejszym rywalem okazało się klapą. Miał go pod nosem i nie dał rady go zabić. Może aż tak bardzo nie chciał pozbywać się powodu swoich obsesji i nocnych koszmarów, bo wtedy jego życie chyba sens by jakiś straciło.
Beto śmiał się po kryjomu, kiedy ten napakowany brzydal miotał się po swoim pałacu i wyklinał Zero, tą jego lalunię, nawet tego przebierańca co sterczy teraz w tym zasranym oknie.
Nastolatek uspokoił się trochę.
-Lepiej wracajmy. - Szepnęła En.
Zadrżała z zimna. Jak to możliwe by temperatura tak drastycznie spadła? W dzień niesamowity upał, a teraz co, jesienny jakiś chłód.
- Czujesz to? - Beto też by jakiś tak zaniepokojony. Coś tu ewidentnie jest nie tak.
- Ktoś nadchodzi, prawda?
En była pewna tylko jednego. Ten ktoś zaraz tu będzie i ta noc może okazać się jeszcze gorsza niż mogłoby się wydawać jeszcze sekundy temu.
Dziewczyna rozejrzała się uważnie. Nie było wiatru, nawet lekkiego zimnego podmuchu co przenikał człowieka do szpiku kości. Na ulicy też było pusto jakby każdy już znalazł sobie kryjówkę i z  bezpiecznego miejsca może obserwować co się za chwilę wydarzy.
- Spierdalamy stąd. - Beto mówił niesamowicie cicho jak na swoje możliwości.
Głowę miał zadartą wysoko w górę, jeszcze chwila i nosem haratały niebo.
En też popatrzyła w górę.
Nocne niebo poczerwieniało. Ktoś idzie, ktoś kto dobrze się ukrywał  i teraz przyszedł po parę dzieciaków stojących w  ciemnym zaułku.
Błysk.
Kolejna gwiazda spadła tuż nad nimi.
-O kurwa...
En zdążyła tylko zamrugać oczami pokrytymi grubą warstwą makijażu, który zamiast dodawać jej powagi sprawiał, że wyglądała komicznie, czyli jak większość nastolatek w tych czasach.
Przed nimi stał młody mężczyzna w eleganckim prążkowanym garniturze. Wysoki i szczupły. Z pod opadającej na czoło grzywki  oczy ciskały w te dzieciaki prawdziwe gromy.
Teraz to dopiero mieli przekichane.
- Katan...
Beto jako pierwszy odzyskał głos.
Pstryk.
Katan pstryknął palcami w białych rękawiczkach i ta dwójka nie żyła zanim jeszcze upadła na ziemię.
-Wam już dziękujemy - Katan uśmiechnął się do siebie.
Przeglądał się jeszcze przez kilka chwil na dwa ciała które miał zamiar zostawić tutaj za sobą. Szkoda ich.
Starali się jak mogli, ale spieprzyli. Czas jest bezlitosny i szybko ucieka.
Sam teraz musi rozpocząć poszukiwania.
A ta dziewczyna... Ją można zostawić w spokoju, przynajmniej teraz.

poniedziałek, 3 października 2016

Śnisz na jawie, kochana!



Chryste Panie! Jak ja nienawidzę tego miasta.
Maksymilian, znany też w niektórych kręgach jako „Mama“, mężczyzna ledwo po czterdziestce w eleganckim i bardzo kobiecym żakiecie i dopasowanej spódnicy sięgającej kolan, włóczył się po mieście już dobre dwie godziny. Pożałował, że kiedy miał okazję to nie skręcił w boczną uliczkę i nie wrócił do swojego klubu dla transwestytów i innych przebierańców. Te nowe szpilki naprawdę dały mu nieźle popalić. Inną sprawą są też te ohydne krzywe chodniki, gdzie zamiast iść z gracją godnej niejednej kobiety, wlókł się jak jakiś paralityk.
Lubił wieczorne spacery, ale na tym zadupiu to prawdziwa z najprawdziwszych tortur. Już sobie wyobrażał jak komicznie teraz to wygląda.
Byle przetrwać drogę do klubu. Sam nie wiedział, dlaczego wybrał znacznie dłuższą trasę. Może potrzebował chwili tylko dla siebie i swoich myśli?
Nie.To zdecydowanie nie to. Miał jakieś dziwne przeczucie, że coś się dzisiaj wydarzy. To przeczucie jakoś go rzadko myliło. Sam nazywał to dumnie kobiecą intuicją. Nikt mu przecież tego nie mógł zabronić. Na samą myśl o tym jak ta intuicja nie raz ratowała mu życie, na przykład kiedy mało brakowało gdy nie została z niego mokra plama na chodniku tuż pod jego całkiem własnym przybytkiem uciech wszelakich.
Dzisiaj też coś się wydarzy, aż się to czuło w kościach.
Mama przystanął na chwilę by rozejrzeć się po okolicy, w tym swoim zamyśleniu przegapił kolejny skrót, który przybliżał go do jego przytulnego domu.
- No,no.
Był przed obskurnym budynkiem, który samym wyglądem odstraszał każdego konserwatora a co do dopiero potencjalnego lokatora. Mieszkań do wynajęcia było tu co najmniej siedem. W tym domu mieszkała Penny, a raczej ta dziewczyna zabunkrowała się tam.
Mama rozumiał jak zabójcza potrafi być tęsknota, sam przez to przeszedł kiedy jego ukochana żona, która akceptowała to jakim jest człowiekiem, a po prawie piętnastu latach zażądała rozwodu. A potem w mgnieniu oka spakowała swoje rzeczy i zniknęła. On sam rzucił się w wir zajęć i jakoś się z tego otrząsnął, ale Penny odrobinę przesadza. Ta dziewucha powinna wreszcie wziąć się w garść. Jest młoda, powinna nareszcie zacząć żyć swoim życiem.
Dopiero co wyzwoliła się od rodziny, która pod względem mentalnym była cholernie toksyczna.
Mężczyzna potrząsnął energicznie głową, tak, że jego wręcz idealne loki opadły luźno na plecy. Nie czas o tym wszystkim myśleć od początku.
W kieszeni bardzo drogiego żakietu zawibrował telefon oklejony mnóstwem błyszczących koralików.
Mama zmarszczył wyregulowane dziś rano brwi. Prawie zapomniał o tym, że ma to coś ze sobą. Nie przepadał za telefonami, były dosłownie wszędzie i posiadały je także dzieci, jeszcze jakby dorzucić do tego coraz to nowsze bajery oferowane przez producentów, to właściwie telefony już nie nadawały się do normalnych rozmów, raczej przypominały małe komputery, w które każdy teraz wlepiał wzrok i nawet nie patrzył przed siebie, licząc na to, że każdy będzie ustępował mu drogi. Bezsens totalny.
Maksymilian „Mama“ wydobył aparat z kieszonki i zerknął na rażący oczy wyświetlacz. Wiadomość sms od nieznanego numeru.
-Co tym razem, do cholery?
Treść wiadomości ograniczała się jedynie do zaledwie dwóch liter.
„Yo“
Głupi żart. Albo ktoś się pomylił. Postanowił zignorować tego smsa i schował znienawidzony cud techniki, ruszył przed siebie wprost do budynku, który aż prosił się o wyburzenie.
Za chwilę przyszła kolejna wiadomość. Ten sam numer i ta sama krótka treść
-Żarty się się skończyły dupku.
Mama stał już na frontowych schodach i z błyskawiczną szybkością odpisał.
-Gadaj czego chcesz. - warknął do telefonu.
6544...
Coś mu mówił ten numer telefonu, możliwe, że ktoś z jego rozległej grupy znajomych go używał.
Telefon zawibrował po raz kolejny
- Noż do kurwy nędzy.
Kolejny rzut oka na wyświetlacz.
"Zero"

Penny śniła.
Odpłynęła gdzieś, czuła ciepło słońca, delikatny wiatr rozwiewał jej splątane włosy. Odetchnęła głęboko. Pomyślała, że znalazła się w jakimś innym wymiarze. Z dala od szarego i zaniedbanego miasta, w którym dotychczas żyła.
Miłe miejsce, chociaż widziane jak przez mgłę.
Za chwilę znów siedziała na parapecie okna w swojej sypialni. Stopy wyrzucone na zewnętrzną część budynku dotykały trzymającego się na słowo honoru tynku. Było jej strasznie zimno i padał rzęsisty deszcz.
Dziewczyna chcąc nie chcąc zastanawiała się jak to jest spaść na sam dół jak krople tego deszczu.
-Co się dzieje do cholery!!!
Wrzasnęła co sił w płucach. Jej głos odbił się głuchym echem, jak od jakieś niewidzialnej dla niej bariery. Skąd u niej ten myśli, kiedyś już zwalczyła ten pomysł. Nie chciała się spaść w dół,
 ale odczuwała jakąś dziwną pokusę by to właśnie zrobić. Jakby ten skok miałby przynieść jej jakąś ulgę.
Chciała krzyknąć jeszcze raz. Nie udało się. Zamiast tego zakołysała się, tak jakby zaraz miała zeskoczyć z huśtawki.
Poczuła jak po policzkach ciekną jej łzy, a ona nie mogła nad tym zapanować. Dokładnie tak, nie panowała nad swoim ciałem. Myślała co innego, co innego chciała zrobić. Jakby ktoś odciął jej ciało od umysłu.
-Penny...
Ponownie usłyszała za sobą znajomy głos.
Powoli odwróciła głowę, zamknęła oczy jakby obawiała się tego co zobaczy już za moment.
Zero stał tam, była tego absolutnie pewna.
Bała się spojrzeć, jednocześnie chciała go zobaczyć jeszcze raz. Chociaż przez chwilkę. Bała się tego, że kiedyś o nim zapomni, tak jak zapomniała jak wyglądał jej starszy brat.
I faktycznie był tam.
Stał pod ścianą tak jak zawsze.
Nie miał na twarzy maski, szukała jej wodząc po jego postaci rozgorączkowanym wzrokiem. Nie wiedziała jego twarzy. Zawsze chciała wiedzieć jak wygląda jej przyjaciel. Nie raz chciała mu ją zerwać z twarzy albo zdjąć ją kiedy spał na kanapie zwinięty w kłębek jak kot.
Przyjaciel wyciągnął do niej rękę, chciał by z nim poszła. Zawahała się. Chciałaby zejść z tego przeklętego parapetu.
Odwróciła się, chociaż planowała zrobić coś zupełnie innego. Uśmiechała się.
Niebezpiecznie przesunęła się bliżej krawędzi. Była szczęśliwa.
Poczuła tylko szarpnięcie i znowu zagłębiła się w ciemności.
Gdy się obudziła, leżała na podłodze tam gdzie padła. Była w kuchni, ktoś się nad nią pochylał.
-Mamo...- szepnęła.
Maksymilian klęczał nad nią. Adrenalina podskoczyła mu go granic możliwości. Nigdy by nie przypuszczał, że Penny odważy się na taki krok.
Zawsze myślał, że samobójstwo nie jest w jej stylu. Będzie trzeba jej pilnować. Nie ma innej rady.
Penny oddychała ciężko. Powietrze było jakieś takie ciężkie, nie chciało płynąć do jej płuc.
-Już dobrze, wszystko w porządku, Skarbie. - Mama podniósł ją jakby nic ta dziewczyna nie ważyła. Była lekka jak piórko.
-Zero... Był tu ze mną. Wiesz?
Dziewczyna patrzyła nieprzytomnym wzrokiem. Wtuliła się słabo w ramiona Mamy.
-Nic nie mów, to tylko sen. Cały czas śniłaś, to nic takiego.
Mężczyzna ułożył ją bezpiecznie na kanapie, która zatrzeszczała lekko. Potarł obolałe ramię. Ostatni raz wyważał drzwi kiedy jego ojciec zmienił zamki w rodzinnym domu. Usiadł na brzegu kanapy i uważnie przyglądał się dziewczynie. Była bardzo słaba i upiornie blada. Co jej do cholery odbiło. Otulił ją miękkim kocem. Niech odpoczywa. Decyzja zapadła. Mama zostaje tutaj na noc. Rano porozmawiają.
Przydało by się tutaj jakieś światło.
Sięgnął do stolika i po chwili ciepłe światło rozjaśniło te ciemności egipskie. O wiele lepiej.
Penny zapadła w sen. Po kilku chwilach już nie dyszała tak ciężko jak zziajany pies.
Mama wyprostował nogi,zrzucił niewygodne buty i cisnął nimi w kąt.
Pod stolikiem do kawy kopnął w coś topornego. Sięgnął po kopnięty przedmiot.
Maska gazowa należąca do zaginionego, prawdopodobnie martwego chłopaka. Telefon, Penny i maska.
-Jesteś tu?
Zero odpowiedzi.
-Jesteś tu?
Nic.
Mama uśmiechnął się do siebie. Był wściekły. Nie wierzył w duchy ani nic w tym stylu.  Przeczucie go nie myliło. Coś się dzisiaj wydarzyło.
Czuł jednak coś jeszcze.
Ktoś patrzył. Przez cały czas ktoś patrzył.
-Jeśli tu jesteś, to wiedz, że nakopię ci do dupy. Nie obchodzi mnie czy jesteś trupem, wampirem czy duchem.
Ta dziewczyna mało nie zginęła przez ciebie.
Dokończył w myślach.
Przebiegły go dreszcze. Cholernie tutaj zimno, okno było zbyt długo otwarte i ziąb zadomowił się w mieszkaniu na dobre. Na bosaka powędrował do kuchni. Płytki, którymi wyłożona była podłoga, zamieniły się kostki lodu.
Cholerne okna.
Mama przystanął na chwilę za zasłoną. Odruchowo sięgnął po paczkę papierosów. Palił tylko w stresujących sytuacjach. A ta do takowych należała. Jak sobie przypomniał o tym jak Penny w jakimś letargu siedziała na tym parapecie i szykowała się do skoku. Wzdrygnął się na samą myśl o tym widoku. Łzy zaczęły napływać mu do oczu. Pospiesznie otarł je wierzchem dłoni rozmazując przy okazji perfekcyjny makijaż.
Spojrzał w niebo.
-Od kiedy gwiazdy mają kolor czerwony.- zamyślił się.
Co?!
Co on do kurwy nędzy gada!
Nocne niebo rozświetliła czerwona łuna i coś jak piorun przecięło nieliczne tej nocy chmury.
I było teraz dokładnie tak jak wiele miesięcy temu.